Dlaczego płyniemy pod prąd? Dziś opowiemy o tym, dlaczego nasz biznes odbił w bok i czy było warto oraz jaką alternatywę każdy z nas ma w swoim biznesie.
Nasz dzisiejszy temat stanowi alternatywę dla prowadzenia zajęć językowych i pozalekcyjnych. Poświęcimy dużo miejsca temu, że często właściciele szkół językowych płyną pod prąd, bez zastanowienia się, dlaczego w ogóle tak robią.
Biznes jest jak statek
Nasza szkoła językowa jest jak statek. Za jego sterami stoi kapitan – bo to właśnie właściciel czy menedżer szkoły decyduje o tym, w którą stronę ten statek popłynie. Często dzieje się tak, że im ten statek jest większy, tym coraz ciężej jest go zawrócić. Jeśli płyniemy małym kajaczkiem i nagle zbliżamy się do wodospadu, to bardzo szybko możemy chwycić kajak i wyjść z wody. Z dużym statkiem będzie to niewykonalne.
Często jest też tak, że płyniemy statkiem – czyli prowadzimy nasz biznes – i nagle wokół nas pojawiają się małe fale. Dajemy sobie jednak z nimi radę. Większe fale przynoszą kryzys, który nami lekko wstrząsa – być może ponosimy straty finansowe, być może nasz statek ucierpiał, ale płyniemy dalej. I nagle pojawia się sztorm – burze, gradobicia, wielki dramat. Co powinniśmy zrobić? Powinniśmy przycumować i zastanowić się, co robić dalej. Co jednak robią właściciele szkół? Płyną. Nie patrzą na to, że za chwilę mogą wylądować w nicości albo walczyć z coraz większymi rekinami. I nie są to wcale żadne „rekiny biznesu” – są to po prostu wszystkie problemy, jakie nas spotykają – np. brak kadry, zwalniający się lektorzy, ceny zaniżane przez konkurencję itd.
Co powinno nas wyróżniać i na co powinniśmy uważać?
Pamiętajmy, że nigdy nie powinniśmy konkurować ceną, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał tę cenę niższą. Porównać można to do świata sportu, w którym zawsze znajdzie się zawodnik, który – mówiąc wprost – spuści komuś łomot. Nie ma najsilniejszego, zawsze znajdzie się inny lider, który wygra z tym, który był zawsze pierwszy.
W przypadku sportu decydujący jest przede wszystkim trening, natomiast w przypadku szkół językowych to będzie przede wszystkim nasz marketing (zarówno zewnętrzny, jak i wewnętrzny), wszystko to, co robimy i jak robimy, dlatego że – co podkreślaliśmy już wielokrotnie – każdy z nas oferuje takie same zajęcia i niczym się nie chce wyróżnić.
Jeżeli wydaje nam się, że wyróżnikiem naszego statku są piękne czerwone flagi, to trzeba spojrzeć na to, że wszyscy wokół takie mają. Albo jeśli wydaje nam się, że wyróżnikiem naszej szkoły są piękne sale, które są ładnie przyozdobione, powinniśmy przypomnieć sobie, że szkoły nie tworzy budynek, a firmy nie tworzą same ściany. Biznes tworzą ludzie, kadra – jeżeli mamy z nią problemy, to będzie nam trudno tworzyć to miejsce. Zmieniająca się kadra – z roku na rok inna – nie przynosi niczego dobrego. Kiedy my ciągle inwestujemy w ten swój statek, wysyłamy marynarzy na wszelkie możliwe szkolenia, a oni po roku zwijają się i mówią, że już nie chcą być naszymi marynarzami – robi się problem.
Pamiętajmy o tym, że na dzień dzisiejszy mamy deficyt pracowników. W każdej branży. To nie jest tak, że my mamy problem i jesteśmy najbiedniejsi ze wszystkich, bo u nas jest najgorzej. Nie jest tak. Jedna z ostatnich reklam platformy pracuj.pl pokazuje kryzys w biznesie transportowym – szef pakuje się do kabiny i zaczyna wtrącać się do wszystkiego, stając się „złym szefem”. Nie może on już nic powiedzieć, nie może powiedzieć kierowcy: „Jedź trochę wolniej”, „Jedź trochę szybciej”, bo wtedy jest złym szefem, którego pracownik zwalnia się i idzie pracować do kogoś innego.
Wiemy zatem, że w każdej branży mamy deficyt. Wiemy także, że na rynek pracy wchodzi pokolenie Milenium, krzyczące: „Mogę być kim zechcę, robię to, co zechcę”, a to oznacza, że wcale nie będzie łatwiej. Oczywiście nie chcemy generalizować, ale musimy się na to przygotować.
My sami już od ośmiu lat permanentnie poszukujemy lektorów. Ktoś pomyśli: „Co to za szkoła? Co chwilę ktoś odchodzi!”. Często jest jednak tak, że to my zwalniamy pracowników – z różnych powodów, dlatego że wyznajemy zasadę, że chcemy współpracować z osobami, które robią dobrą robotę i które idą w tym samym kierunku, bo dzięki temu będzie ten nasz biznes posuwał się do przodu. Ważna jest wspólna wizja. Dzięki temu nie będzie tak, że nasz okręt będzie płynął pod prąd i nagle jeden silnik mu zgaśnie, bo jeden z lektorów powie: „Nie, to nie jest moja wizja, ja chcę uczyć inaczej, nie chcę być w tej szkole, ale pobędę jeszcze trochę, bo fajnie płacą”. To nie o to powinno chodzić. W takich okolicznościach okręt nie popłynie za daleko, a wręcz może spaść w przepaść.
Najczęstszy błąd właścicieli szkół językowych
Poza tym, że wszędzie wokół czyhają na nas rekiny, właściciele szkół wciąż popełniają duże błędy. Sami swego czasu „cisnęliśmy pomimo wszystko”, aż w końcu stwierdziliśmy, że to jest totalnie bez sensu, by ciągle płynąć pod prąd. Byliśmy zmęczeni, odechciało nam się działać, a nasza szkoła co jakiś czas dostawała „po uszach”, bo coś było zaniedbane, coś szło nie tak. Wynikało to z tego, że całą swoją moc koncentrowaliśmy na tym, aby znaleźć lektora. Nie pilnowaliśmy tych lektorów, którzy już byli i zawsze coś nam gdzieś kulało.
Mowa tu o sytuacjach, które miały miejsce, gdy już nie byliśmy lektorami w swojej szkole, dlatego że to także są rekiny, które czyhają na właścicieli szkół. Właściciele szkół za bardzo „fiksują się”, by być najlepszymi lektorami w swoich szkołach, a potem oceniają innych na wzór siebie.
Dobra rada: nikt nigdy nie będzie taki, jak my. Ktoś może zrobić coś inaczej, co nie znaczy, że zrobi to lepiej lub gorzej – po prostu zrobi to inaczej.
Co może zrobić kapitan statku w chwili kryzysu?
W przypadku kryzysu warto wziąć głęboki oddech. Odpocząć przez kilka dni, przeanalizować, co się dzieje i z czym mamy problem. Tutaj pojawiają się pewne wyjścia. Dla przykładu – my poszliśmy w świat online, aby totalnie wykasować zatrudnianie lektorów w tej części. Wciąż jednak mamy szkołę językową stacjonarną, w której postanowiliśmy otworzyć np. robotykę. W ubiegłym roku doszliśmy do wniosku, że nie szukamy na siłę trzeciego, czwartego czy piątego lektora, totalnie podziękowaliśmy pewnej części klientów – mówiąc, że nie przewidujemy kontynuacji zajęć ze względów kadrowych – i w to miejsce daliśmy robotykę. Zainwestowaliśmy około 5000 zł w klocki, tablety, etui i reklamę – i na początek wystartowały u nas aż cztery grupy robotyki. To były cztery sześcioosobowe grupy, z których każda osoba płaciła za zajęcia 200 zł miesięcznie.
Zamiast więc zatrudniać lektora, któremu płacimy praktycznie dwa razy więcej, zatrudniamy wspaniałą osobę, która jest kreatywna, uśmiechnięta i przede wszystkim nie zna języka. Jeżeli oczywiście znajdziemy osobę, która będzie znała język i będziemy chcieli prowadzić robotykę po angielsku – super, to także jest jakiś wyróżnik. Możemy także znaleźć nauczyciela wczesnoszkolnego, którego po prostu przeszkolimy. Kusy przeszkalające do prowadzenia zajęć z robotyki naprawdę nie są bardzo skomplikowane. Mało tego – istnieją programy napisane specjalnie dla nauczycieli, które uczą, jak prowadzić takie zajęcia krok po kroku.
My wprowadziliśmy robotykę, oczywiście rozgrywając to dobrze marketingowo. Nie jest sztuką powiedzieć, że: „Cześć, od dziś mamy robotykę”, bo czymś takim raczej dużo nie zwojujemy. Trzeba zastanowić się, jak wprowadzić nowy produkt czy nową usługę – jak ją zareklamować, do kogo skierować itd.
Działania tego typu trzeba dobrze zaplanować i nie robić niczego „na wariata”.
Szukanie alternatywnych rozwiązań
Jeżeli płyniemy statkiem i jesteśmy zmęczeni tym, że nasza szkoła wiecznie płynie pod prąd (bo nie ma pracowników, bo coś się dzieje, bo lektorzy nie zgadzają się z naszą definicją prowadzenia szkoły i są „wadliwym silnikiem”), powinniśmy zastanowić się nad tym, czy nie zrobić jakiejś alternatywy.
My sami w momencie kryzysu mieliśmy do wyboru dwie opcje – albo zmienić kierunek, albo dalej szukać lektora (co w ostateczności często kończy się tak – i mało który właściciel szkoły się do tego przyzna – że na koniec zatrudniamy byle kogo, żeby kursanci mieli kontynuację zajęć). Nie o to jednak w tym wszystkim chodzi. Zatrudniać musimy takie osoby, które zgadzają się z naszą wizją. Po co zakładaliśmy szkołę językową? Po to, żeby męczyć się z jakimiś pracownikami? Czy po to, żeby to wszystko szło tak, jak chcieliśmy?
Każdy z nas otwiera szkołę z jakąś wizją. My oczywiście chcieliśmy do końca życia uczyć dzieci angielskiego – taki był plan, jednak dużo się od tamtego czasu zmieniło. Nie nauczamy już w ogóle i prowadzimy łącznie cztery firmy, zatem nasza pierwotna wizja totalnie się zmieniła. Oczywiście dalej działamy w obszarach związanych z edukacją, bo po prostu kochamy edukację w różnych odsłonach.
Gdy już wiedzieliśmy, że nie będziemy nauczać i że będziemy prowadzić szkołę, doszliśmy do wniosku, że czas na „drugą nogę”. Dlatego że stanie na jednej nodze niby jest możliwe, ale przy pierwszym podmuchu wiatru możemy spaść ze swoim statkiem w przepaść. Warto jest więc stanąć na czymś drugim i w razie kryzysu oprzeć się na tej drugiej nodze. My obecnie jesteśmy jak koty, które stabilnie stoją na czterech łapach – i to też ma swoje wady, ale nie są one większe od zalet.
Czego nie powinniśmy robić?
Pamiętajmy, by nie płynąć tam, gdzie pojawiają się rekiny i gdzie są ogromne fale. Nigdy nie walczmy ceną. Nie walczmy za wszelką cenę o pracownika, który nie będzie zgodny z wizją naszej szkoły, bo często jest tak, że zamiast przeprowadzić dziesięć rozmów o pracę przeprowadzamy tylko jedną, bo chcemy szybko kogoś przypisać do grupy. Takie coś często skutkuje tym, że osoba nie jest zadowolona, spóźnia się na zajęcia, nie jest przygotowana, „odbębnia” swoje godziny albo po miesiącu odchodzi, mówiąc: „Nie, to nie jest to, co chciałbym robić”. Naszą winą jest, że nie sprawdziliśmy takiego pracownika, nie porozmawialiśmy z nim, nie spytaliśmy o to, co zrobiłby w różnych sytuacjach (np. gdyby jakiś lektor zachorował, czy wskoczyłby na ponadprogramowe zajęcia) itd.
Warto w trakcie rozmowy o pracę pytać o takie kwestie, bo to lekko deklaruje taką osobę do tego, że w danej sytuacji tak właśnie zrobi. Mówimy wtedy: „Rozumiem, że jeżeli inny lektor zachoruje, to mogę liczyć na twoją pomoc w takim momencie?” i przypominamy o tym, gdy już taka sytuacja się wydarzy. Pytajmy o to i podkreślajmy, żeby nowe osoby wiedziały, że mogą zdarzyć się sytuacje, gdy będziemy prosić je o pomoc.
Czy warto odbić w bok?
Jesteśmy właścicielami szkoły albo dopiero planujemy ją otworzyć, płyniemy więc statkiem i zastanawiamy się, dokąd ten nasz statek popłynie i co będzie robił. Znamy wielu właścicieli szkół, którzy całkowicie zaczęli przekształcać się na centra edukacyjne dla dzieci, gdzie język nie gra już głównych skrzypiec, tylko – z powodu braku kadry – stanowi dodatkowy element oferty.
Warto zastanowić się nad tym, w którą stronę płyniemy. Często upieranie się: „Przecież ja mam szkołę językową!” jest bezsensowne. Kiedy już to przetrawimy, trzeba zacząć działać.
My ze swojej strony oferujemy wsparcie merytoryczne i marketingowe oraz swoje doświadczenie – podczas #biznesowejśrody na Facebooku, na konsultacjach indywidualnych bądź na kursach online.